Kiedy od dnia 25.03.2020 r. rząd ogłosił obostrzenia w przemieszczaniu się, napisał jednocześnie na stronach rządowych, że biegacze nie muszą się obawiać - biegać, spacerować można, bo jest to dobre dla naszego zdrowia i należy do niezbędnych czynności życia codziennego. Ta interpretacja budziła moje zastrzeżenia swoją dziwną liberalnością. Nigdzie bowiem nie było powiedziane, że spod zakazu przemieszczania się wyłączona jest rekreacja czy choćby amatorskie uprawianie sportu. Ale przecież skoro na stronie www.gov.pl było napisane, że jest to dozwolone, to jest to dozwolone, co tam źródło prawa, jakim w tym przypadku było rozporządzenie Ministra Zdrowia, więc po co się czepiać...?
Teraz gruchnęło na kolejnej konferencji, że przepisy zostały zaostrzone i już biegać nie będzie można, a strona rządowa straszy karami od 5.000 do 30.000 zł. To jak to w końcu jest?
Pominę w tym momencie rozważania na temat tego, czy to, co się obecnie dzieje, jest de facto wprowadzaniem stanu wyjątkowego bocznymi drzwiami i czy można w zupełnie innym trybie, niż wraz z ogłoszeniem takiego stanu, ograniczać prawa obywatelskie, bo ta problematyka z pewnością ujrzy światło dzienne, ale dopiero za wiele, wiele miesięcy, kiedy ruszy wymiar sprawiedliwości. Na „tu i teraz” istotna jest wiedza, jakie mamy prawa w momencie podejmowania decyzji: czy wyjść z domu na trening, czy nie.
To, co najważniejsze. Źródłem prawa w Polsce nie jest strona internetowa rządu. Ją redagują urzędnicy, którzy potrafią w pierwszej połowie dnia napisać jedno, a w drugiej połowie coś zupełnie coś innego. Źródłem prawa jest opublikowany w Dzienniku Ustaw akt prawny, w tym przypadku ustawa o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi z 5.12.08 r. oraz wydawane na jej podstawie rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 31.03.2020 r., w Dzienniku Ustaw poz. 566.
A w tymże rozporządzeniu w §5 mamy przepis w brzmieniu identycznym, jak ten, który zakazał przemieszczania się 5 dni wcześniej, a jednocześnie miał pozwolić na bieganie. Nic się nie zmieniło. Nie ma żadnych nowych w tym zakresie obostrzeń. Jedyne co się zmieniło, to urzędnicza INTERPRETACJA, dodatkowo obłożona szalenie uznaniową, wysoką sankcją.
W efekcie dokładnie takie same przepisy w okresie od 25 do 31 marca pozwalały biegaczom trenować, a od 1 kwietnia już nie pozwalają.
Konstrukcja wygląda następująco. Mamy globalny zakaz przemieszczania się. Od tego zakazu są wyjątki, jeżeli przemieszczanie się następuje w celu: 1. wykonywania czynności zawodowych, służbowych lub działalności gospodarczej; 2. wykonywania wolontariatu w ramach walki z COVID-19; 3. sprawowania lub uczestniczenia w sprawowaniu kultu religijnego i to, co przedtem było furtką dla biegaczy, a już interpretacyjnie nie jest: zaspokajania niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego.
Tak tak, drodzy biegacze. Trening nagle przestał być zaspokajaniem niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia rodzinnego. Od teraz służby państwowe mogą nas ścigać za bieganie, o ile nie jest ono przemieszczaniem się do pracy czy do sklepu lub lekarza.
Jeżeli już dane nam będzie się znaleźć poza domem – ale nie na „terenie zieleni, pełniącym funkcje publiczne i pokrytym roślinnością, takim jak park, zieleniec, promenada, bulwary, ogrody i plaże" (plaże terenem zieleni?), bo zakazane zostało „korzystanie” z takich terenów (uwaga, las nie został wymieniony w przykładach), to musimy pamiętać, aby było to uzasadnione którymś z wyjątków, o których pisałam wyżej. I tu, zgodnie z literą prawa, wprowadzamy rozróżnienie na biegacza i rowerzystę, proszę nie pytajcie mnie, dlaczego. Otóż – nadal pamiętając o konieczności uzasadnienia, dlaczego się przemieszczamy – pieszo musimy się poruszać maksymalnie w dwie osoby w odległości nie mniejszej niż 2 metry, chyba, że się przemieszczamy z dzieckiem poniżej 13 roku życia lub z osobą niepełnosprawną. Para mieszkająca pod jednym dachem na ulicy musi chodzić w odległości 2 m od siebie… Natomiast jadąc na rowerze możemy nawet trzymać się za ręce w kilkuosobowym korowodzie (byle zgodnie z przepisami o ruchu drogowym!). Ot takie to stanowienie prawa.
Druga rzecz, to sankcje, które zostały teraz wprowadzone. To, co nam grozi za złamanie zakazu przemieszczania się lub nakazu przemieszczania się pieszo maksymalnie w dwie osoby w odległości 2 m, to kara administracyjna od 5000 do 30000 zł. Kara administracyjna to nie mandat, którego można nie przyjąć, a potem w sądzie udowadniać swoje racje. Kara administracyjna jest nakładana na podstawie decyzji w tym przypadku państwowego powiatowego inspektora sanitarnego i jest natychmiast wykonalna, wpłacana w ciągu 7 dni od jej wydania (nawet nie doręczenia, ale wydania). W praktyce może to oznaczać, że o tym, że zostaliście ukarani dowiecie się z wyciągu bankowego albo z pomniejszonego wynagrodzenia, podczas gdy tytuł wykonawczy wraz z postanowieniem o wszczęciu egzekucji będzie dopiero na Was czekał do odebrania na poczcie. A proszę pamiętać, że mówimy tu o widełkach od 5 do 30.000 zł, ustalanych zupełnie uznaniową decyzją urzędnika. Potem oczywiście możemy się odwoływać. Ale pieniędzy już na koncie nie będzie. Jeżeli więc zostaniecie spisani, to serio, nie będziecie mieć pewności, że nie zostaniecie ukarani.
Wydawać by się mogło, że to rozwiązanie, przymusi ludzi do siedzenia w domach w czasach zarazy. Ale, ale... Pamiętajcie, że to, czy Wasze wyjście z domu będzie pójściem do sklepu w leginsach czy nieuzasadnionym życiowo treningiem, czy wyjście na rower będzie jazdą do pracy czy niemieszczącą się w wyjątku zaspokajania potrzeb rekreacją, decydować będzie wyłącznie funkcjonariusz, a potem urzędnik. Tak szalenie szeroki i niejednoznaczny zapis, jak „zaspokajanie niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego” nawet dla najważniejszych urzędników w państwie na szczeblu ministerialnym jednego dnia oznaczał coś zupełnie innego, niż dnia drugiego! Bo jeżeli naprawdę będziecie chcieli pobiec do sklepu? Albo do babci mieszkającej 5 km dalej, żeby zrobić jej zakupy? Dlaczego macie być za to karani? Albo jeszcze z innej strony… Bardzo łatwo wyobrazić sobie sytuację, ze idziecie czy truchtacie w parze, w przepisowym odstępie i podchodzi do Was funkcjonariusz mówiąc, że widział między Wami odległość mniejszą niż 2 m. Co z tego, że zaprzeczycie. Dokumenciki, spisanie i co, Panie Waldku robimy? Piszemy wniosek do inspektora o karę minimum 5.000 zł, czy… poszukamy jakiegoś tańszego rozwiązania. Nieprzemyślane prawo rodzi patologie. Niestety.
Z tego wszystkiego wynika, że dla wszelkiego spokoju naprawdę lepiej siedzieć w domu i wychodzić tylko do pracy, kościoła lub dla zaspokajania niezbędnych bieżących potrzeb. Ale wychodzić można. Dla osoby zdrowej nie ma zakazu opuszczania domu. Nie ma zakazu biegania czy jazdy na rowerze. Jest zakaz przemieszczania się, z wyjątkami, których interpretacja będzie należała do funkcjonariusza i urzędnika. Ale z całą pewnością nikt nam nie zakazał jeszcze pobiegnięcia do apteki…
Napisz komentarz
Komentarze